Lake Hill Resort & Spa czyli jak zaliczyć chu*we wakacje
Hello!
Po najdłuższej od blogowania, wracam do świata żywych. Powodów nieobecności było kilka, ale są na tyle osobiste, że nie będę ich upubliczniać. Starałam się być aktywna na Instagramie, ale też bez szału. Kto mnie śledzi, wie, że dość często podróżowałam i trochę zwiedzałam, niemniej jednak nie robiłam o tym żadnego wpisu. Ostatni tego typu post pojawił się ponad rok temu, bo Zośka obchodziła swoje piąte urodziny w wiślańskim Crystal Mountain.
W tym roku odwiedziłam Ukrainę, Maltę i Słowenię, dlatego też uznałam, że wakacje spędzimy w Polsce. Na mojej hotelowej liście od dawien dawna widniała pozycja Lake Hill Resort & Spa. Przy wyborze kierowałam się lokalizacją, gdyż ten czterogwiazdkowy hotel położony jest nad zbiornikiem wodnym Sosnówka. Byłam święcie przekonana, że trafię na coś podobnego do Herona usytuowanego nad Jeziorem Rożnowskim. No niestety, osobiście mocno się rozczarowałam, ale za to Zośka była zadowolona z animacji dedykowanym najmłodszym hotelowym gościom. W zasadzie tylko tutaj widzę plusy pobytu.
Kids Room i Gaming room były całkiem spoko. Niestety, dużo dzieci w żaden sposób nie potrafiło zostawić po sobie porządku po zakończonej zabawie, a obojętność rodziców na to, że ich bombelki są bałaganiarzami, mocno mnie irytowała.
Piłkarzyki w holu to było to. Nawet sama grałam.
Animacje też były dobrze prowadzone, bo dzieciaki chętnie brały w nich udział. Żałuję tylko, że 120 minut upływało zbyt szybko.
Warsztaty z pieczenia i dekorowania ciasteczek. Tutaj też organizacja była na wysokim poziomie i Zośka mogła wyżyć się kreatywnie ;)
Moje żale zacznę od jedzenia. Śniadania były monotonne, obiadokolacje wypadały troszkę lepiej, ale i tak nie było szału. Ogólnie nie wymyślam z jedzeniem, ale no... Jak na tę ilość gwiazdek, spodziewałam się czegoś innego. Druga rzecz do której mogę się dowalić z pełnym impetem to siłownia. Człowiek chce machnąć cardio, ale nie, bo bieżnia zajęta przez sześciolatka. Dla takich dzieci są kids room'y, a nie atlasy i sztangi. Widok z hotelowego leżaczka napawał moje oczy pięknym chaszczami okalającymi zbiornik wody. Strefa wodna bardzo skromna, a basen zewnętrzny wcale nie wyglądał tak ładnie jak na zdjęciach promujących hotelu. Jacuzzi co prawda były 4 (dwa wewnątrz, dwa na zewnątrz), ale optymalna ilość osób to 3, a, że nienawidzę siedzieć z obcymi w bąbelkowej kąpieli, wejście do wody było jednym wielkim polowaniem. Cud, że udało mi się uchwycić Zośkę solo.
Na korytarzach unosiła się słodka woń, którą do tej pory czuję w nosie. Ja wiem, że to taki akcent mający umilić przechadzkę z pokoju do recepcji bądź do strefy wellness, niemniej jednak zamiast tego wolałabym kostkarki do lodu (Radisson Blu w Zakopanem ma takie fajne rozwiązanie)
Na korytarzach unosiła się słodka woń, którą do tej pory czuję w nosie. Ja wiem, że to taki akcent mający umilić przechadzkę z pokoju do recepcji bądź do strefy wellness, niemniej jednak zamiast tego wolałabym kostkarki do lodu (Radisson Blu w Zakopanem ma takie fajne rozwiązanie)
Jedyne co tak naprawdę mi się podobało, to duży, przestronny apartament, ale w hotelowej części, a nie po drugiej stronie ulicy. Jadąc z dzieckiem potrzebowałam dwóch pokoi. Choć i tutaj nie obeszło się bez narzekania, bo lodówka nic, a nic nie chłodziła. Ręczniki basenowe były ulokowane w pokojowej szafie. Ja zdecydowanie wolę dostać świeży przed wejściem na basen i oddać mokry tuż po zakończeniu korzystania, a nie tarmosić wszystko ze sobą do pokoju.
Największe rozczarowanie przyszło jednak podczas wymeldowania, gdy okazało się, że trzeba dopłacić 360 zł. Nie wiem jakim cudem i dalej nie umiem tego pojąć dlaczego tak. Zameldowaliśmy się troszkę po godzinie 16;00. Mieliśmy wybrany pakiet ze śniadaniem i obiadokolacją, więc ten drugi posiłek był opłacony. Podczas oddawania karty usłyszeliśmy, że musimy uiścić opłatę za popołudniowe jedzenie. Zapłaciliśmy bez robienia szumu, bo nie chciało mi się krecić awantury. Niemniej jednak niesmak pozostał i żałuję, że nie zdecydowałam się na powrót do Arłamowa.
Największe rozczarowanie przyszło jednak podczas wymeldowania, gdy okazało się, że trzeba dopłacić 360 zł. Nie wiem jakim cudem i dalej nie umiem tego pojąć dlaczego tak. Zameldowaliśmy się troszkę po godzinie 16;00. Mieliśmy wybrany pakiet ze śniadaniem i obiadokolacją, więc ten drugi posiłek był opłacony. Podczas oddawania karty usłyszeliśmy, że musimy uiścić opłatę za popołudniowe jedzenie. Zapłaciliśmy bez robienia szumu, bo nie chciało mi się krecić awantury. Niemniej jednak niesmak pozostał i żałuję, że nie zdecydowałam się na powrót do Arłamowa.
Ogólnie nie polecam i gdybym kiedykolwiek zdecydowała się odwiedzić okolice Karpacza czy Jeleniej Góry, kierowałabym się w stronę Seidorf Mountain Resort. Lake Hill nie spełnił moich oczekiwań.
Blanka
Nie lubię takich miejsc, więc na pewno go nie odwiedzę, ale do Karpacza zawsze chętnie wracam. Stawiam jednak na małe pensjonaty, bo tam czujemy się dużo lepiej :)
OdpowiedzUsuńWielka szkoda, że jedzenie i nie tylko nie okazały się dla Ciebie zadowalające.
OdpowiedzUsuńTa dopłata na pewno nie była miłym zakończeniem i tak nieudanego pobytu.
OdpowiedzUsuńPiękne miejsce, ale jak widać pozory mylą. No nie popisali sie. Dobrze, że social media mają moc sprawczą i duże zasięgi. Wystarczy im zstawić opinie. Kinga
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej mała zadowolona :) ale miejsce bardzo słabo się zachowało....
OdpowiedzUsuńJa kłóciłabym się o tą opłatę, to nie jest tak, ze mogą dodawać ukryte koszty z "dupy"
OdpowiedzUsuńDobrze chociaż, że dzieci zadowolone, ale ta dopłata to cios poniżej pasa. Będę omijać z daleka.
OdpowiedzUsuńDobrze, że chociaż dzieci miały uciechę. Ale będę mieć na uwadze i będę omijać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Z tą opłatą bym się kłóciła, bo jak tam można. 360 zł to nie mało... Będę omijać to miejsce. Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuń